Brayley 2
Brayley 2
Autor: Mirosław Leśniak
Lot do bazy Brayley 2 przebiegł pomyślnie i rutynowo. Trzeba przyznać, że ostatnie udogodnienia w kwestii wyposażenia promów znacznie poprawiły komfort lotów. Wygodne siedzenia, miła dla oka stylistyka, dobra obsługa pasażerów, świetne jedzenie i te okna wyposażone w możliwość wyświetlania obrazu z pokładowego teleskopu. Bajka.
Dr Philip K. z trudem wyrwał się ze stanu relaksacji, opuścił swój fotel i udał się do wyjścia z promu. Był sam. Sektor przylotów jak zwykle bił sterylną czystością i emanował kompletną ciszą. Cisza ta jednak została przerwana przez dźwięk pisania na klawiaturze. Dopiero wtedy K zauważył ubraną w niebieski uniform, siedzącą za biurkiem kobietę. Kobieta podniosła wzrok znad ekranu i skierowała go prosto w jego oczy.
- Witamy Doktorze K - rzekła przyjaźnie po czym drzwi sektora otworzyły się wpuszczając wkomponowującego się wizualnie w stylistykę otoczenia robota bagażowego.
- Zechce Pan udać się do swojej kwatery – powiedziała równie przyjaźnie po czym zwróciła swój wzrok z powrotem w kierunku ekranu jej monitora.
K wręczył bagaż robotowi i za nim podążył.
* * *
Sterylne i wąskie korytarze stacji sprawiały, że czuł się bezpiecznie i komfortowo, K nigdy nie był typem klaustrofobika. Ludzie których mijał uprzejmie się z nim witali.
Kwatera jaka została mu przydzielona wyglądała dokładnie tak jak ta którą zapamiętał z poprzedniej podróży do Brayley 2: szarość ścian połączona gdzieniegdzie z błękitem, biurko z terminalem komputerowym, podwójne, piętrowe łóżko i okno dachowe z pięknym widokiem na Ziemię. Ledwie rozpakował swoje rzeczy a jego telefon zadzwonił. Niechętnie wyciągnął go z kieszeni i odebrał połączenie od Dr Smitha, dyrektora bazy.
- Witam doktorze K – wydusił z siebie swoją charakterystyczną chrypką – oczekujemy na Pana biurze – zakończył i połączenie zostało przerwane.
* * *
Biuro Smitha biło w oczy chaotycznym rozmieszczeniu znajdujących się w nim przedmiotów, innymi słowy: bałaganem. Na jego biurku umieszczonym przy jednej ze ścian można było zauważyć bezładną kompozycję urządzeń elektronicznych, papierowych dokumentów, bliżej nieokreślonych śmieci i niedopałków papierosów. Smith siedział za tym pejzażem popalając cygaretkę. Energicznie uderzył swoją tłustą, otwartą ręką w, chyba, jedyną wolną przestrzeń na biurku wzbijając część z przedmiotów na nim się znajdujących lekko ponad blat.
- Nie ma czasu na konwenanse – wydusił z siebie z powagą – odkrycie którego dokonaliśmy może okazać się fundamentalne dla dalszej egzystencji gatunku ludzkiego a także reszty życia jakie jest nam znane – kontynuował – proszę teraz wypocząć, wyruszamy w kierunku odkrycia za 10 godzin.
* * *
A: Skąd pewność, że nim jest?
B: Tylko on pasuje do opisu.
A: Więc jaki mamy plan?
B: Pozwolimy mu działać, nie możemy zaryzykować otwartej konfrontacji.
A: Zrozumiano.. ktoś idzie, powinniśmy się rozejść.
………..
* * *
Łaziki swobodnie sunęły poprzez księżycową równinę. Jechali już około godziny, byli już prawie na miejscu. Jim zatrzymał pojazd w najmniej spodziewanej dla K lokacji. Na środku pustkowia. Zabezpieczyli skafandry, rozhermetyzowali wnętrze łazika i wysiedli. Jim zaczął iść w kierunku sobie tylko znanego celu a K i ludzie z drugiego pojazdu za nim podążyli. Zatrzymali się przed niegłęboką wnęką na środku której znajdował się płaski, kwadratowy obiekt wydający się być wykonanym z metalu.
- Jeden z naszych satelitów Księżyca wykrył to tydzień temu – wyjaśnił Smith – nie wiemy jeszcze co to jest, z czego jest wykonane i kto to tutaj umieścił. Nie jesteśmy też w stanie pobrać próbki do naszego laboratorium, wydaje się być twardsze niż stal i nie można tego uszkodzić. Na tę chwilę wiemy, że nie jest radioaktywne i nie emituje żadnych sygnałów. Wysłaliśmy już informację o odkryciu do rządu i wniosek o przysłanie kompletnej aparatury diagnostycznej z Ziemi. Zostanie dostarczona w ciągu kilku tygodni specjalnym transportem w trybie nadzwyczajnym.
K przyglądał się uważnie obiektowi. Była to kwadratowa płyta wielkości dwa na dwa metry, gruba na pięć centymetrów, błyszcząca się metalicznie seledynowym połyskiem. Gdyby nie fakt, że została znaleziona pośrodku księżycowego pustkowia pewnie zostałaby zignorowana i nikt nie zwróciłby na nią uwagi. K spróbował podnieść płytę, grawitacja księżyca sprawiła, że zadanie to było dość łatwe jednakże musiał użyć odrobiny siły. Pod spodem znajdował się jedynie księżycowy pył.
* * *
Jedzenie w stołówce było podłe jak nigdy. K z niesmakiem przeżuwał kurczaka. Nie udzielała mu się atmosfera kantyny. Nie dokańczając posiłku udał się do swojej kwatery. Po dotarciu na miejsce zasiadł za biurkiem i zalogował się do Internetu, sprawdził pocztę. Opóźnienie rzędu trzech sekund nie pozwalało na wygodną grę online z ludźmi na Ziemi, mógł jednak swobodnie grać w szachy. Czas mijał, K zdecydował zaczerpnąć trochę snu. Po dotarciu do łóżka niemal ogarnęło go zaskoczenie gdy zauważył złożony kawałek papieru leżący na pościeli. K rozwinął go, w środku widniał niechlujnie ręcznie napisany tekst: „Znajdź Kapitana, zniszcz tę informację, pozdrawiam, C.”
K westchnął, spalił kartkę i poszedł spać.
* * *
Nowy ogród botaniczny na Brayley 2 zdumiewał różnorodnością rosnących tu roślin. Poczynając od paproci, poprzez jabłonie, kończąc na filodendronach. Każda z sekcji ogrodu różniła się od kolejnej wilgotnością powietrza czy temperaturą. Słychać też było plusk wody i śpiew sprowadzonych tu z Ziemi ptaków, czasami brzęczenie owadów, pomiędzy roślinami cicho krzątały się roboty botaniczne. Wszystko to przykryte gigantyczną, przejrzystą kopułą.
Przechadzając się po ogrodzie K starał się nie zwracać uwagi na narastający niepokój jaki go ogarniał. Cel jego podróży, enigmatyczna kartka papieru jaką mu podrzucono, wreszcie fakt bycia setki tysięcy kilometrów daleko od Ziemi, na dodatek ta niska grawitacja. Nie wytrzymał, sięgnął do kieszeni po papierosy. Jego niepokój zmienił się w irytację kiedy zorientował się, że zapomniał zapalniczki ze swojej kwatery. Podszedł do pierwszego napotkanego człowieka, poprosił o ognień. Irytację zastąpiła rezygnacja kiedy poinformowano go, że tu nie wolno palić. „Szlag”, pomyślał i mamrocząc pod nosem udał się w kierunku kantyny.
* * *
Dzwonek do drzwi o dźwięku śpiewającego skowronka wybudził K z głębokiego snu. K wywlókł się z łóżka po czym zajrzał w ekran wizjera. Widniały na nim sylwetki dwóch ubranych w t-shirty mężczyzn.
- O co chodzi? – zapytał sennie.
- Doktor Philip K? Przyszliśmy porozmawiać.
K otworzył drzwi, spojrzał na gości trzymających już przed jego oczami plakietki legitymacyjne Biura Ochrony Intelektualnych Dóbr Publicznych (w skrócie B.O.I.D.P.).
Mężczyźni nie pytając o pozwolenie usiedli na znajdujących się w pomieszczeniu meblach. Jeden na krześle przy biurku z terminalem komputerowym, drugi na rozgrzebanym łóżku. Ten siedzący na łóżku, chudszy z ich obojga, wyjął tablet i zaczął czytać mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem, ten grubszy siedzący przy biurku, zajął się podjadaniem solonych orzeszków ziemnych stojących w miseczce przy terminalu, K przyniósł je z bufetu poprzedniego dnia.
Wreszcie, ten chudszy, nie odrywając oczu sprzed tabletu zebrał się na wypowiedź:
- Panie K, Biuro Ochrony Intelektualnych Dóbr Publicznych doszukało się przestępstwa przeciwko Intelektualnemu Dobru Publicznemu jakie popełnił Pan trzy dni temu na pokładzie promu lecącego do naszej bazy.
K nie krył zaskoczenia
- Cała praca jaką wykonuję jest synchronizowana z ziemskim repozytorium kodu w czasie rzeczywistym! Byłbym głupcem gdybym próbował coś ukryć!
- Panie K, proszę spojrzeć – odrzekł chudszy po czym odwrócił ekran tabletu w jego kierunku. Oczom K ukazało się nagranie przedstawiające jego samego rysującego ołówkiem na kartce papieru – powinien Pan znać prawo w tej dziedzinie lepiej niż ktokolwiek inny na tamtym promie – dokończył.
K przełknął ślinę. Czuł, że blednie.
- To tylko rysunek pomocniczy… miałem go wprowadzić do systemu zaraz po dotarciu do Brayley… na śmierć zapomniałe...
- Doktorze K – przerwał mu chudszy – zgodnie z punktem trzecim ustępu drugiego artykułu dwunastego ustawy o ochronie Intelektualnych Dóbr Publicznych zostaje Pan pozbawiony dostępu do Internetu na 30 dni, sąd SI wymierzył Panu także karę tygodniowego pozbawienia wolności w trybie natychmiastowym. Proszę wyciągnąć ręce przed siebie, jest Pan aresztowany, muszę założyć Panu kajdanki. K przełknął ślinę raz jeszcze po czym posłusznie wykonał polecenie. Został skuty.
Wreszcie odezwał się ten gruby:
- Piękny widoczek ma Pan tutaj, hej, i dzięki za poczęstunek – po czym udali się do bloku więziennego.
* * *
Ziemniaki, kotlety mielone i mizeria. Jak można było się spodziewać, jadłospis więzienny nie był wyjątkowo finezyjny. Jednak K od zawsze lubił to danie. Na warunki w celi też nie mógł narzekać. Sterylne pomieszczenie cztery na cztery metry, stosunkowo wygodna prycza, łazienka, terminal z dostępem do bazy książek, innych mediów i pornografii oraz telewizor. Raz dziennie spod pryczy wyjeżdżał niewielki robot sprzątający; czyścił podłogę, ściany a nawet sufit, jednocześnie spryskując je płynem antyseptycznym. Toaleta, umywalka i prysznic czyściły się same.
Nagle otworzyły się drzwi do celi. Ku zaskoczeniu K stał za nimi dyrektor Brayley 2. Dr. Smith. Kiedy przestał sapać powiedział:
- No, tu Pan jesteś, dalej, idziemy.
K odparł:
- Ale... zostały mi jeszcze cztery dni odsiadki… jeśli teraz stąd wyjdę…
- Przestań Pan pierdolić – Smith zareagował nerwowo – mam znajomości tam gdzie trzeba, kara została anulowana.
Wyszli z bloku więziennego mijając grającego na tablecie strażnika.
* * *
A: Zgubiłem go. Jakby się ulotnił.
B: Miej oczy dookoła głowy, nie może się wymknąć.
A: Coś ma się na rzeczy. Nie ma go tu.
B: Więc została tylko jedna możliwość. Szykuj się do drogi.
………..
* * *
K niechętnie przeżuwał sałatkę. Pewnie gdyby nie okoliczności smakowała by mu lepiej. Zaledwie minął tydzień jego pobytu na Księżycu a już miał tego dość. Odstawił tackę. Wstał i wyszedł do bufetowej palarni. Była to niewielka, dobrze wentylowana klitka z obitymi miękkim tworzywem ławeczkami pomiędzy którymi znajdował się stół z dwiema popielniczkami. Nad wszystkim górował duży ekran wyświetlający jakiś ziemski program informacyjny. Mówili coś o najstarszym, żyjącym człowieku na planecie. Chwilę później puścili materiał o najnowszym filmie z jednym z ubóstwianych przez kobiety gwiazdorów kina. K nienawidził telewizji. Wyciągnął Mocnego z paczki. Odpalił, zaciągnął się dymem jednocześnie tępo wbijając wzrok w wyświetlacz telewizora.
- Pan też ma dość tego miejsca?
K z żalem zdał sobie sprawę z tego, że nie jest sam w tym pomieszczeniu. Skierował wzrok w stronę z której dobiegły te słowa. Ujrzał szczupłą, czarnowłosą, ubraną w bufetowy uniform kobietę, oszacował jej wiek na około trzydzieści lat. Paliła mentolowego Pall Malla slim. Typowe.
- Czy ja wiem… - odparł obojętnie.
- Ja wiem. Ta ciągła praca w warunkach niskiej grawitacji. Musimy zakładać balast ale łatwo przez to można się posiniaczyć. Proszę spojrzeć - Lekko uniosła jedną ze swoich nóg ukazując widoczne spod pończoch ciemniejsze plamy na skórze.
- Moja koleżanka nawet ostatnio skręciła sobie kostkę – kontynuowała.
- Aha – K skwitował krótko. Przyspieszył proces palenia papierosa przez co żar stanowił już połowę jego długości.
- Poza tym, tęsknie do domu. Zostały jeszcze trzy tygodnie mojej delegacji. Później wrócę na planetę.
- Skąd Pani pochodzi? - zaciekawił się odrobinę.
- Południowa Italia – uśmiechnęła się – ale moi rodzice nie są stamtąd. Ojciec pochodził z Chicago, matka z Pragi.
Do K dotarło, że spalił już cały tytoń w papierosie i dym którym się zaciąga wydobywany jest z węglącego się ustnika. Ostatecznie zapytał:
- Jak Pani na imię?
- Bridget, dla znajomych Bri.
- Miło było poznać, Pani Bridget.
Zgasił peta i oddalił się do kwatery.
* * *
K przeszedł przez drzwi kwatery z zamiarem zalogowania się do terminala. Usiadł zdając sobie sprawę, że pomiędzy nim a fotelem jest jeszcze jakiś twardy przedmiot. Wstał i ku swojemu zaskoczeniu zdał sobie sprawę, że jest to paralizator; prawdopodobnie zgubił go jeden z funkcjonariuszy B.O.I.D.P. K schował paralizator do kieszeni po czym zabrał się za korespondowanie i podgryzanie orzeszków. Po godzinie zmorzył go sen.
* * *
Poranna kąpiel, śniadanie w bufecie. K ciągle zamroczony snem snuł się przez korytarz w kierunku hangaru z łazikami. Na miejscu już czekał na niego Smith, Jim i wysoki, około sześćdziesięcioletni człowiek którego K jeszcze wcześniej nie spotkał.
- Witamy doktorze K – wycharczał Smith – proszę poznać doktora Williama Froga, specjalistę od fizyki molekularnej. Przyleciał do nas wczoraj. Z Ziemi.
Uścisnęli sobie dłonie po czym zabrali się za zakładanie skafandrów. Jim sprawdził czy cały sprzęt trzyma się łazików, wsiedli do pojazdów, przejechali przez śluzę powietrzną i wyruszyli w kierunku położenia obiektu. Jechali dobrze już wytartą w pyle księżycowym ścieżką.
- Szlag! - niespodziewanie przez radio wykrzyknął Jim. - Nie ma go tutaj!
Wysiedli aby zdać sobie sprawę, że obiektu nie ma ma w miejscu w którym był ostatnio. Przeszukali okolicę, na próżno. Wstrząs tektoniczny wyrwał ich z zakłopotania które zostało zastąpiona przerażeniem. Ich wzrok przykuła chmura pyłu która uniosła na oddalonym o dziesiątki kilometrów terenie. Zdali sobie sprawę, że w strefie pozostałości Beayley 1 właśnie doszło do eksplozji. Smith zarządził natychmiastowy powrót do Brayley 2. Wsiedli do łazików, odjechali tak szybko jak tylko mogli.
* * *
B: Trzymaj go.
A: Robię co mogę.
B: Przyciśnij go do ziemi, muszę go spiąć.
A: Szlag, jest silniejszy niż myślałem.
B: Trzymaj go porządnie bo oboje tu umrzemy.
A: Chyba opanowane… kurwa, wyrywa się.
………
* * *
Brayley 1 było jedną z pierwszych baz naksiężycowych założonych przez człowieka. Przez niemal dekadę badano tam funkcjonowanie życia biologicznego w warunkach księżycowych oraz opracowywano technologie służące dalszemu osiedlaniu się człowieka na Księżycu. Doszło jednak do awarii reaktora przez co personel był zmuszony opuścić tamto miejsce. Cały obszar B1 został poważnie skażony radioaktywnie i jedynie maszyny mogły to miejsce monitorować. Kierownictwo Agencji Księżycowej uznało jednak po pewnym czasie historię B1 za zakończoną i zaprzestano aktywnego obserwowania tamtego obszaru. Aż do tej chwili.
* * *
Po zachermetyzowaniu śluzy i wypełnieniu jej powietrzem w ich uszy uderzył ryk syren alarmowych a ich oczy raziło migotanie czerwonych świateł sygnalizujących alarm. Z głośników dobiegał zapętlony komunikat nakazujący przebywającym w bazie udanie się do swoich kwater. Smith oznajmił, że udaje się do centrum dowodzenia a reszta ma wykonać polecenia wydane w komunikacie. K stanął na przeciw drzwi prowadzących z hangaru łazików do wnętrza bazy. Wrota otworzyły się ukazując pusty korytarz zalany czerwonym światłem. K w pośpiechu ruszył w jego głąb. Uwolniona z organizmu adrenalina prawdopodobnie była jedynym powodem dzięki któremu nie stracił przytomności ze strachu i ogólnego stresu. K dotarł do kwatery z przykrością zdając sobie sprawę z tego, że drzwi do niej są otwarte. Niepewnie zajrzał do środka. W środku panował nieznajomy nieporządek: przewrócone krzesło, pościel na podłodze, zdewastowany terminal i mnóstwo porozrzucanych, mniejszych przedmiotów. Sytuacji nie poprawiał fakt, że najwyraźniej ktoś krył się pod pościelą na podłodze gdyż ta ruszała się dość energicznie. Włos zjeżył mu się na głowie. Powoli podszedł do kłębiącego się zawiniątka z kołdry. Ostrożnie zaczął unosić je do góry. W jednej chwili pomieszczenie wypełnił piskliwy ryk dodając się do akompaniamentu i tak już hałaśliwej syreny alarmowej. Spod kołdry wyskoczył na niego włochaty humanoid gryząc i drapiąc na ślepo. Był to szympans. K w szoku padł na podłogę. Istota zostawiła go w spokoju po czym wybiegła z pomieszczenia. K przeklął cały świat, a chwilę później, po zamknięciu drzwi, zabrał się za usuwanie nieporządku.
* * *
Syreny alarmowe wyły jeszcze przez cztery godziny. K leżał na łóżku owijając głowę poduszką i przyciskając ją do uszu. Po korytarzu przemieszczały się w tym jakieś postacie. Starał się to ignorować. Kiedy alarm ustał z głośników nadano komunikat informujący, że kilkanaście kilometrów od B2 w powierzchnię księżyca uderzył niewielki meteoryt przez co system zarządzający zwierzyńcem uległ awarii wskutek czego część ze zwierząt przedostała się poza zoo, że sytuacja jest już opanowana i ostatecznie, że wszyscy są bezpieczni, nie było żadnych ofiar i można już swobodnie poruszać się po bazie. K zdawał sobie sprawę, że to stek bzdur. Wreszcie odpalił papierosa. Po chwili następnego. W międzyczasie na jego telefonie pojawiła się informacja o planowanym zastąpieniu zniszczonego terminala jeszcze tego dnia. Kolejny papieros. Dość. K uznał, że rezygnuje, wyszedł w biura Smitha w celu złożenia wniosku o rezygnację z zadania jakie mu przydzielono. Nawet nie słuchał co Smith ma do powiedzenia. Następnie zamówił pół litra wódki w kantynie. Zaczął pić, spalał kolejne papierosy. Sen zmorzył go w drugiej połowie flaszki. Ostatecznie zasnął na blacie stołu rozlewając zawartość butelki po podłodze. Po kilkunastu sekundach uprzątnął to niewielki robot finalnie oddalając się w celu wykonywania dalszej pracy.